Podróże Przejdź do:

O Amerykanach mówi się, że żyją po to, by pracować. Nic dziwnego, skoro to właśnie w Stanach zrodziła się legenda pierwszego zarobionego miliona i globalnej potęgi, wyrosłej na fundamencie pasty do butów. Skoro król Big Maców, Raymond Kroc, dał radę w ciągu trzydziestu sekund przygotować kanapki dla niemal całego świata, to innym realizacja równie abstrakcyjnego pomysłu też może się udać.


Miejsce każdego Amerykanina wyznacza osiągnięta pozycja zawodowa oraz możliwości finansowe. Zgodnie z tradycją pionierskich przodków, w Nowym Świecie nie liczy się na czyjąś pomoc. Za to bardzo dokładnie liczy się zera na koncie i karty kredytowe w portfelu. Amerykańskie społeczeństwo nie uznaje wspólnych autorytetów. Autorytetem może stać się dla siebie każdy, kto osiągnie sukces zawodowy. A amerykański biznes jest uniwersalny i łatwy w robieniu, niczym hamburger.  

test

Sukces w rozmiarze XXL

Optyka biznesowa w USA jest czarno-biała. Decyzje zapadają bez zbędnych konwenansów. Stany Zjednoczone są jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie w ciągu jednego dnia udaje się przedstawić ofertę, omówić warunki ewentualnej współpracy i podpisać kontrakt, z pucybuta stając się milionerem. W odróżnieniu od azjatyckich kontrahentów, wymagających osobistego zaangażowania oraz wielomiesięcznych zabiegów nad wypracowaniem guanxi (więzi opartej na zaufaniu i dobrym poznaniu współpracowników), w tym przypadku sprawa wydaje się znacznie prostsza. Amerykanie nie mają problemów z mówieniem „nie” i są bardzo bezpośredni (do nowo poznanych osób zwykle zwracają się po imieniu, pomijając tytuły zawodowe). Ubijają interesy w tym samym tempie, w jakim kręcą filmy, jedzą hamburgery i wymieniają modele jeansów na nowe. Jednym słowem, szybko.

Na każdym etapie rozmów wymagają od partnera konkretów. Prezentacja oferty powinna więc być zwięzła, rzeczowa i kompletna. Inaczej negocjujący menedżer uznany zostanie za słabego przeciwnika, osobę niekompetentną lub podejrzanego krętacza. Amerykanie zwykle w pierwszym rozdaniu kładą wszystkie karty na stół i tego samego wymagają od drugiej strony. Przeciągające się negocjacje czy drobiazgowe ustalenia wywołują w nich niechęć. Rzadko też stosują jakieś wymyślne techniki negocjacyjne, bo takie zabiegi znacząco przedłużają i komplikują wstępny etap współpracy. W relacjach zawodowych cenią sobie nieformalną atmosferę, partnerstwo i entuzjazm, bez względu na to czy są one szczere, czy nie. Najlepsze efekty w negocjacjach z Amerykanami osiąga się w pojedynkę.

test

Wieloosobowa delegacja nie zwojuje zbyt wiele, bo w USA każda firma ma konkretną „twarz”. W pojęciu Europejczyka, Amerykanie ubarwiają własne dokonania i możliwości zawodowe, co wynika z filozofii narodowego optymizmu. Sami o sobie najczęściej mówią w superlatywach, przedstawiając każdy sukces jako extra, full, mega wydarzenie. W Stanach Zjednoczonych po prostu nie wypada być niezadowolonym, bo z punktu widzenia Amerykanina szklanka jest zawsze co najmniej do połowy pełna (powszechnie obowiązujący nakaz społeczny to „good news only” - „tylko dobre wiadomości”).

test

Amerykanie ogromną wagę przywiązują do prawnych aspektów wszelkich zobowiązań. Stąd anegdota mówiąca, że każdy z nich trzyma w domu swojego własnego prawnika. Faktem jest, że Amerykanie to najchętniej i najczęściej procesujący się naród na świecie. Doszło do tego, że w Stanach Zjednoczonych adwokaci specjalizują się w bardzo konkretnych przypadkach: wpadkach fryzjerskich, opóźnieniach samolotów, nieuprzejmej obsłudze pracowników służby zdrowia itd. Dlatego obecność prawników już podczas pierwszego spotkania z nowym partnerem biznesowym jest powszechna, zaś groźba ewentualnego procesu w przypadku naruszenia warunków umowy – jak najbardziej realna. 

test

Amerykańskie firmy obdarzają swych pracowników sporym potencjałem decyzyjnym, więc wiele kwestii biznesowych może rozstrzygnąć już management średniego szczebla (zwykle kontrakty poniżej dziesięciu tysięcy dolarów). Bierze się to stąd, iż amerykańskie społeczeństwo jest jawnie indywidualistyczne. W USA panuje kult jednostki. Nie ma tradycji pracy zespołowej, współodpowiedzialności, nieprzekraczalnego podziału obowiązków. Ceni się samodzielność, stanowczość, odwagę wychodzenia z inicjatywą. Amerykanie, choć są dokładnym przeciwieństwem Japończyków, publicznie zachowują się równie głośno. Dlatego negocjator, który naprawdę chce coś wywalczyć, musi zadbać o to, by zogniskować na sobie uwagę rozmówców. Musi przekrzyczeć pozostałych. W tamtejszym świecie zupełnie nie liczy się drugie czy trzecie miejsce, gdyż w przekonaniu Amerykanów zwycięzca może być tylko jeden. Sukces jest sukcesem wówczas, gdy jest szybki, duży oraz spektakularny. I ma tylko jednego ojca.


Savoir vivre barbecue i coca-coli

Przyjęło się uważać, że Amerykanie są najbardziej otwartym i tolerancyjnym spośród narodów świata. W ich oczach obcokrajowca nie dyskredytują ani lapsusy językowe, ani protokolarne wpadki. George W. Bush na przykład zasłynął tym, że nie odróżniał Australijczyków od Austriaków, a do papieża Benedykta XVI konsekwentnie zwracał się „proszę pana”. Zaczynając od spraw podstawowych, trzeba zdać sobie sprawę z faktu, iż Amerykanie są narodem etnocentrycznym. Tamtejszy system edukacji koncentruje się na… Stanach Zjednoczonych, skutkiem czego społeczeństwu brak ogólnej wiedzy o świecie. Często zdarza się, że Amerykanie mylą kraje, stolice i nazwiska słynnych osób (mowa o tak zwanych „buszyzmach”, które stanowią zadziwiające połączenie potknięć językowych oraz błędów rzeczowych). Zawsze jednak podchodzą do swych pomyłek beztrosko i nierzadko potrafią wybrnąć z nich z rozbrajającym wdziękiem. W ich mniemaniu Warszawa może równie dobrze leżeć gdzieś koło Ohio, a Polska być jedną z rosyjskich guberni. Bo w amerykańskim świecie, jak w filmie, wszystko może się zdarzyć.

Amerykanie są życzliwi, spontaniczni i obowiązkowo uśmiechnięci. Mimo deklarowanej wyrozumiałości, ogólna etykieta biznesowa w USA pozostaje jednak stosunkowo sztywna. Jej korzenie tkwią przecież w tradycjach kolonialnej Anglii. Amerykanie są restrykcyjnie punktualni, zwłaszcza ci pochodzący z wielkich miast, jak Nowy York czy Los Angeles. Z uwagi na gigantyczne korki oraz intensywny tryb życia, spóźnienia uznawane są przez nich za rzecz absolutnie niewybaczalną. Na tradycyjne amerykańskie powitanie obowiązkowo składa się pełny uśmiech oraz mocny uścisk dłoni. Spotkania biznesowe przybierają formę lunchu, względnie oficjalnych śniadań, a każde zaproszenie wymaga potwierdzenia przybycia oraz przejrzystych ustaleń co do tego, kto ureguluje rachunek.

test

W kontaktach interpersonalnych konieczne są pogoda ducha (co by się nie działo, szklanka i tak jest do połowy pełna…) oraz szczerość (permanentna uprzejmość bywa odbierana jako zakamuflowana obłuda). Temat religii uważa się za nader intymny, zaś polityki – za konfrontacyjny i kłopotliwy. Amerykanie nie są zbyt refleksyjni. To zdecydowani empirycy, którzy wolą od razu sprawdzić daną rzecz w praktyce, niż ją wpierw analizować. Ich narodowa specjalność to tzw. small talk, czyli konwersowanie dosłownie o niczym. Zgodnie z regułami sztuki, publicznie rozmawia się o sprawach dość błahych, powszechnie znanych i oczywistych, najchętniej o sporcie, zdrowym stylu życia i dietach. 

test

Amerykański kontrahent, to ktoś na podobieństwo kolegi ze szkolnych lat. W jego obecności czujemy się swobodnie, zawsze jest o czym pogadać i łatwo z nim stworzyć zgrany duet. Gdy jednak na naszym podwórku pojawi się ktoś nowy, z zabawką większą od naszej, lepiej nie liczyć na jego bezgraniczną lojalność.


Jak rozmawiać z Amerykanami, by zrobić prawdziwy McBiznes
Agnieszka Paśnik-Kijanka

test

Jak rozmawiać z Amerykanami, by zrobić prawdziwy McBiznes
Agnieszka Paśnik-Kijanka

O Amerykanach mówi się, że żyją po to, by pracować. Nic dziwnego, skoro to właśnie w Stanach zrodziła się legenda pierwszego zarobionego miliona i globalnej potęgi, wyrosłej na fundamencie pasty do butów. Skoro król Big Maców, Raymond Kroc, dał radę w ciągu trzydziestu sekund przygotować kanapki dla niemal całego świata, to innym realizacja równie abstrakcyjnego pomysłu też może się udać.


Miejsce każdego Amerykanina wyznacza osiągnięta pozycja zawodowa oraz możliwości finansowe. Zgodnie z tradycją pionierskich przodków, w Nowym Świecie nie liczy się na czyjąś pomoc. Za to bardzo dokładnie liczy się zera na koncie i karty kredytowe w portfelu. Amerykańskie społeczeństwo nie uznaje wspólnych autorytetów. Autorytetem może stać się dla siebie każdy, kto osiągnie sukces zawodowy. A amerykański biznes jest uniwersalny i łatwy w robieniu, niczym hamburger.  

Sukces w rozmiarze XXL

Optyka biznesowa w USA jest czarno-biała. Decyzje zapadają bez zbędnych konwenansów. Stany Zjednoczone są jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie w ciągu jednego dnia udaje się przedstawić ofertę, omówić warunki ewentualnej współpracy i podpisać kontrakt, z pucybuta stając się milionerem. W odróżnieniu od azjatyckich kontrahentów, wymagających osobistego zaangażowania oraz wielomiesięcznych zabiegów nad wypracowaniem guanxi (więzi opartej na zaufaniu i dobrym poznaniu współpracowników), w tym przypadku sprawa wydaje się znacznie prostsza. Amerykanie nie mają problemów z mówieniem „nie” i są bardzo bezpośredni (do nowo poznanych osób zwykle zwracają się po imieniu, pomijając tytuły zawodowe). Ubijają interesy w tym samym tempie, w jakim kręcą filmy, jedzą hamburgery i wymieniają modele jeansów na nowe. Jednym słowem, szybko.

Na każdym etapie rozmów wymagają od partnera konkretów. Prezentacja oferty powinna więc być zwięzła, rzeczowa i kompletna. Inaczej negocjujący menedżer uznany zostanie za słabego przeciwnika, osobę niekompetentną lub podejrzanego krętacza. Amerykanie zwykle w pierwszym rozdaniu kładą wszystkie karty na stół i tego samego wymagają od drugiej strony. Przeciągające się negocjacje czy drobiazgowe ustalenia wywołują w nich niechęć. Rzadko też stosują jakieś wymyślne techniki negocjacyjne, bo takie zabiegi znacząco przedłużają i komplikują wstępny etap współpracy. W relacjach zawodowych cenią sobie nieformalną atmosferę, partnerstwo i entuzjazm, bez względu na to czy są one szczere, czy nie. Najlepsze efekty w negocjacjach z Amerykanami osiąga się w pojedynkę.

Wieloosobowa delegacja nie zwojuje zbyt wiele, bo w USA każda firma ma konkretną „twarz”. W pojęciu Europejczyka, Amerykanie ubarwiają własne dokonania i możliwości zawodowe, co wynika z filozofii narodowego optymizmu. Sami o sobie najczęściej mówią w superlatywach, przedstawiając każdy sukces jako extra, full, mega wydarzenie. W Stanach Zjednoczonych po prostu nie wypada być niezadowolonym, bo z punktu widzenia Amerykanina szklanka jest zawsze co najmniej do połowy pełna (powszechnie obowiązujący nakaz społeczny to „good news only” - „tylko dobre wiadomości”).

Amerykanie ogromną wagę przywiązują do prawnych aspektów wszelkich zobowiązań. Stąd anegdota mówiąca, że każdy z nich trzyma w domu swojego własnego prawnika. Faktem jest, że Amerykanie to najchętniej i najczęściej procesujący się naród na świecie. Doszło do tego, że w Stanach Zjednoczonych adwokaci specjalizują się w bardzo konkretnych przypadkach: wpadkach fryzjerskich, opóźnieniach samolotów, nieuprzejmej obsłudze pracowników służby zdrowia itd. Dlatego obecność prawników już podczas pierwszego spotkania z nowym partnerem biznesowym jest powszechna, zaś groźba ewentualnego procesu w przypadku naruszenia warunków umowy – jak najbardziej realna. 

Amerykańskie firmy obdarzają swych pracowników sporym potencjałem decyzyjnym, więc wiele kwestii biznesowych może rozstrzygnąć już management średniego szczebla (zwykle kontrakty poniżej dziesięciu tysięcy dolarów). Bierze się to stąd, iż amerykańskie społeczeństwo jest jawnie indywidualistyczne. W USA panuje kult jednostki. Nie ma tradycji pracy zespołowej, współodpowiedzialności, nieprzekraczalnego podziału obowiązków. Ceni się samodzielność, stanowczość, odwagę wychodzenia z inicjatywą. Amerykanie, choć są dokładnym przeciwieństwem Japończyków, publicznie zachowują się równie głośno. Dlatego negocjator, który naprawdę chce coś wywalczyć, musi zadbać o to, by zogniskować na sobie uwagę rozmówców. Musi przekrzyczeć pozostałych. W tamtejszym świecie zupełnie nie liczy się drugie czy trzecie miejsce, gdyż w przekonaniu Amerykanów zwycięzca może być tylko jeden. Sukces jest sukcesem wówczas, gdy jest szybki, duży oraz spektakularny. I ma tylko jednego ojca.


Savoir vivre barbecue i coca-coli

Przyjęło się uważać, że Amerykanie są najbardziej otwartym i tolerancyjnym spośród narodów świata. W ich oczach obcokrajowca nie dyskredytują ani lapsusy językowe, ani protokolarne wpadki. George W. Bush na przykład zasłynął tym, że nie odróżniał Australijczyków od Austriaków, a do papieża Benedykta XVI konsekwentnie zwracał się „proszę pana”. Zaczynając od spraw podstawowych, trzeba zdać sobie sprawę z faktu, iż Amerykanie są narodem etnocentrycznym. Tamtejszy system edukacji koncentruje się na… Stanach Zjednoczonych, skutkiem czego społeczeństwu brak ogólnej wiedzy o świecie. Często zdarza się, że Amerykanie mylą kraje, stolice i nazwiska słynnych osób (mowa o tak zwanych „buszyzmach”, które stanowią zadziwiające połączenie potknięć językowych oraz błędów rzeczowych). Zawsze jednak podchodzą do swych pomyłek beztrosko i nierzadko potrafią wybrnąć z nich z rozbrajającym wdziękiem. W ich mniemaniu Warszawa może równie dobrze leżeć gdzieś koło Ohio, a Polska być jedną z rosyjskich guberni. Bo w amerykańskim świecie, jak w filmie, wszystko może się zdarzyć.

Amerykanie są życzliwi, spontaniczni i obowiązkowo uśmiechnięci. Mimo deklarowanej wyrozumiałości, ogólna etykieta biznesowa w USA pozostaje jednak stosunkowo sztywna. Jej korzenie tkwią przecież w tradycjach kolonialnej Anglii. Amerykanie są restrykcyjnie punktualni, zwłaszcza ci pochodzący z wielkich miast, jak Nowy York czy Los Angeles. Z uwagi na gigantyczne korki oraz intensywny tryb życia, spóźnienia uznawane są przez nich za rzecz absolutnie niewybaczalną. Na tradycyjne amerykańskie powitanie obowiązkowo składa się pełny uśmiech oraz mocny uścisk dłoni. Spotkania biznesowe przybierają formę lunchu, względnie oficjalnych śniadań, a każde zaproszenie wymaga potwierdzenia przybycia oraz przejrzystych ustaleń co do tego, kto ureguluje rachunek.

W kontaktach interpersonalnych konieczne są pogoda ducha (co by się nie działo, szklanka i tak jest do połowy pełna…) oraz szczerość (permanentna uprzejmość bywa odbierana jako zakamuflowana obłuda). Temat religii uważa się za nader intymny, zaś polityki – za konfrontacyjny i kłopotliwy. Amerykanie nie są zbyt refleksyjni. To zdecydowani empirycy, którzy wolą od razu sprawdzić daną rzecz w praktyce, niż ją wpierw analizować. Ich narodowa specjalność to tzw. small talk, czyli konwersowanie dosłownie o niczym. Zgodnie z regułami sztuki, publicznie rozmawia się o sprawach dość błahych, powszechnie znanych i oczywistych, najchętniej o sporcie, zdrowym stylu życia i dietach. 

Amerykański kontrahent, to ktoś na podobieństwo kolegi ze szkolnych lat. W jego obecności czujemy się swobodnie, zawsze jest o czym pogadać i łatwo z nim stworzyć zgrany duet. Gdy jednak na naszym podwórku pojawi się ktoś nowy, z zabawką większą od naszej, lepiej nie liczyć na jego bezgraniczną lojalność.

Wykłady

Zobacz wszystkie
wróć do góry

Warto zobaczyć

Warto zobaczyć

Nasze publikacje

Oferty

Podróże

Zobacz inne teksty